«

»

lis 27 2014

Cudzoziemcy w towarzystwie

Jak nas widzą tak nas piszą…

Część 2.

Czy to było zwykłe spotkanie towarzyskie czy uczta obowiązywały podobne obyczaje, niejednokrotnie zresztą zwykłe towarzyskie spotkanie zamieniało się w suto zakrapianą ucztę. Bo przecież przybyłych gości według zasad dobrego wychowania należało ugościć posiłkiem.

Ksiądz Hubert Vautrin nie był przychylnie nastawiony do Polaków tak więc jego sądy były często kąśliwe i przesadzone. Opisując obyczaje towarzyskie stwierdził, że rozmowy w kraju gdzie odróżniano sługę od pana, młodego od starego, musiały być nudne i nieciekawe. Podkreślił także, że rozmówcy wywyższali się ponad własny stan i zachowywali się w sposób do niego nie przystający. Niezbyt przychylnie wyrażał się także o kobietach. Twierdził, że jako Francuz próbował je zabawiać jednak z małym powodzeniem. Miał nieprzychylny stosunek do nich i ich sposobu bycia. Podkreślał brak ogłady szlachty, nieprzystający do stanu szlacheckiego głos jakim prowadzono rozmowę, stosowanie słów i wyrażeń, które wśród towarzystwa innej narodowości uchodziłyby za niestosowne.[1] Z kolei Fryderyk Schulz zaprezentował nieco odmienne zdanie. Zauważył, że na spotkanie czy kolację mógł wejść każdy kto był przyzwoicie ubrany. Na takich kolacjach zwykle panował ścisk i nie było miejsca na wyniosłość ani nieśmiałość. Dostrzegał panującą wesołość a równocześnie brak dbałości o ład i porządek, która pozwalała patrzeć przez palce na pewną niezgrabność i brak obycia w towarzystwie, niektórych uczestników spotkań. Schulz podał także, swoisty podział towarzyskich spotkań, wymieniając z jednej strony przypadkowe a z drugiej regularne spotkania w oznaczonych domach, w danym dniu. Dla przykładu: „Jednymi z najwięcej uczęszczanych i najświetniejszych były niedziele u Pani Krakowskiej, siostry królewskiej. Od wielu lat król zwykł był zawsze dnia tego u niej obiadować. Po obiedzie od godziny czwartej napełniały się sale tłumem najznakomitszych, najbogatszych, najpiękniejszych osób płci obojej, miejscowych i cudzoziemców…”[2] z kolei marszałek Małachowski przyjmował we wtorki, natomiast prymas we czwartki.
Tak o towarzyskich spotkaniach i obyczajach na nich panujących pisali pamiętnikarze, obraz ten jednak wymaga uzupełnienia. Okazji do spotkań było wiele. Przede wszystkim towarzyskie zebrania odbywały się w dni świąteczne, przed Bożym Narodzeniem czy Wielkanocą kiedy to składano sobie życzenia świąteczne. Inną okazją do wspólnego spędzenia czasu były awanse społeczne; wystarczyło, że ktoś został na przykład deputantem, uzyskał jakiś urząd. W XVIII wieku nawet uzyskanie orderu wiązało się z przybyciem gości, i wygłaszaniem przez nich mów gratulacyjnych, czasami bardzo długich. Zgodnie z obowiązującym obyczajem gości trzeba było podjąć jakimś poczęstunkiem najlepiej obiadem, inaczej nie wypadało. Szlachta lubowała się w spotkaniach ponieważ była to okazja do wymienienia najnowszych wiadomości o świecie, skomentowania aktualnych wydarzeń czy przekazania plotek. Wymyślano więc najróżniejsze preteksty do odwiedzin, z biegiem czasu wystarczyło, że jakiś szlachcic wybierał się w dalszą podróż lub z takiej powracał, a był to już dobry powód do odwiedzin, podczas, których wygłaszano pożegnalne bądź powitalne mowy. Okazją do towarzyskiego spotkania były także wszelkiego rodzaju rodzinne wydarzenia, jak wesela, narodziny nowego członka rodziny, pogrzeby. Wszystkie te zadawałoby się rodzinne sprawy musiały się odbywać wśród ogólnego zjazdu sąsiadów, który to najczęściej przeradzał się w bankiet lub zwykłą hulankę nawet i po pogrzebie. Także wszelkie rocznice i jubileusze w szczególności zaś imieniny, przyciągały wielu gości i były pretekstem do zorganizowania wystawnego przyjęcia. Goście zjeżdżali się sami bez specjalnego zaproszenia, zdarzało się więc, nawet zamożnej szlachcie, wyjeżdżanie pod byle pretekstem, aby uniknąć wydawania kosztownego przyjęcia.[3] Nie oznacza to wcale, że polska szlachta nie odznaczała się gościnnością. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że znana była z gościnności w całej Europie. Świadczyć może o tym przekonanie obcokrajowców o polskiej gościnności, które przetrwało do dzisiejszych czasów. uczta-wydana-przez-jana

Spodziewając się gościa, stół nakrywano obrusem bądź kobiercem, na którym stawiano napój i czarki, kładziono chleb i sól (obyczaj ten był wspólny całej Słowiańszczyźnie). Przy stole zazwyczaj zostawiano kilka miejsc „dla Zagórskich panów” czyli gości, którzy mogli przybyć choć wcale ich nie oczekiwano. Nikt zresztą się nie dziwił ani nie uważał za brak uprzejmości gdy ktoś zjawił się nagle bez uprzedzenia. Tłumaczyły to w pełni trudne warunki komunikacyjne.[4]

Ucztowano często, więc obyczaje z tym związane nabrały swoistych cech, a ich echa przetrwały w przepisach savoir vivre’u po dziś dzień. Nie wolno więc było siąść nim do stołu nie zaprosili gospodarze i nim gość honorowy nie zajął swojego miejsca. Miejscem honorowym tak jak i w czasach obecnych było miejsce obok gospodarza i jego małżonki. Badacze nie są zgodni w kwestii usadzania gości przy stole. Część z nich twierdzi, że w Polsce nie było zwyczaju wcześniejszego ustalania kto gdzie ma usiąść.[5] Inni badacze natomiast, że owszem ustalano wcześniej miejsce, ale i tak wybuchało przy tym wiele sporów.[6] Nie sposób jest rozstrzygnąć tej kwestii, najprawdopodobniej wszystko zależało od obyczajów w samym domu gdzie owa uczta się odbywała. Kłótnie i spory wybuchały w obu przypadkach, częstokroć jakiś szlachcic poczuł się urażony i wszczynał awanturę. Takie zachowania prowadziły do tego, że niejednokrotnie gdy w końcu wszyscy pogodzeni zasiedli do ucztowania potrawy na stole były już zimne. Jeżeli ktoś uznał, że osoba siedząca obok nie jest godna zasiadać przy wspólnym stole, kroił obrus na znak tego, że siedzi oddzielnie. Zachowanie tego typu uznawano za obelżywe, starano się więc aby osoby nie lubiące się nie siedziały przy tych samych stołach. W przypadkach gdy na uczcie znajdowała się osoba duchowna, przed posiłkiem odmawiała modlitwę. Wspomina o tym Vautrin.[7] Na ucztach magnackich przy każdym nakryciu znajdowała się misa z wodą do umycia rąk. Szlachta jednak z reguły taki zwyczaj wyśmiewała. Na wydaniu uczty i odpowiednim przydzieleniu miejsc obowiązki gospodarza się nie kończyły, powinien był on zachęcać gości do jedzenia i picia. Niektórzy byli w tym bardzo natarczywi.[8] Uczta_u_Radziwiłłów
Ciekawą kwestią jest „kariera” sztućców na polskim stole. Początkowo jadano łyżką później dołączył nóż i widelec. Łyżki od późnego średniowiecza po XVIII wiek stanowiły bardzo cenną rzecz i były pilnie strzeżone przez właściciela, były to bowiem często małe dzieła sztuki. Nóż podobnie jak widelec i łyżkę trzeba było na uczty przynosić z sobą. Taki zestaw sztućców przechowywano w ozdobnym futerale, który był najczęściej srebrny, przepięknie ornamentowany. Dopiero za Augusta II upowszechnił się zwyczaj użyczania sztućców wszystkim bez wyjątku gościom, wcześniej jak wspomniano wyżej przynoszono je z sobą, gospodarz użyczał ich jedynie najznamienitszym gościom.[9]

Zwyczaj nakazywał by goście jedli mało, udając obojętność, istniał natomiast obowiązek spełniania wszystkich toastów. Inne zachowanie obowiązywało kobiety uczestniczące w uroczystościach, te powinny były zachować wstrzemięźliwość, kielicha przy spełnianiu toastów dotykać tylko ustami. Często zdarzało się, że wylewały one wino na talerz lub pod stół. Zwłaszcza przy stole Polak lubi popisywać się swoim bogactwem i korzystać z niego. Pisał Vautrin komentując wystawność i obyczaje polskiego stołu. Niezbyt przychylnie nastawiony do Polski i jej mieszkańców, dobitnie podkreślał początkowe tylko umiarkowanie biesiadników oraz to, że dania podaje się według hierarchii przy stole co często prowadzi do tego, że mniej znamienite osoby siedzące na samym końcu stołów albo otrzymywały danie zimne albo nic już dla nich nie zostawało. Z kolei Schulz pisał, że zwykle zostawało tyle jadła i napoju, że jeszcze służba mogła się tym najeść i napić, po skończonej uczcie gdy większość gości posnęła. Trudno dociec przyczyny tej rozbieżności. Jak pisze Vautrin podawano posiłek na modłę niemiecką, tak więc stół był suto zastawiony, gdy w końcu każdy usiadł na swoim miejscu służba rozpoczynała krajanie potraw i obsługiwanie gości podług starszeństwa. Najpierw podawano danie gospodarzowi i dalej według godności. Dania odsyłano do kuchni tylko w celu ich odgrzania. Równocześnie cudzoziemcy byli zdziwieni i zaskoczeni polską żarłocznością i opilstwem. Trudno zaprzeczyć pamiętnikarzom, trzeba jednak pamiętać, że takie zachowanie nie było regułą chodź zdarzało się często. Vautrin podaje, że chleb Polacy podają żytni, co przy całej wystawności stołu jest ciekawym zjawiskiem. Nie wypowiedzieli się jednak oni czy chleb ten im smakował. Największe spożycie chleba w Polsce przypadało na przełom XVIII i XIX wieku. Od średniowiecza chleb biały był uważany za największy rarytas a ciemny żytni uchodził za chleb dla ludu.[10] Wiadomo, że w XVIII wieku polski chleb po raz pierwszy wyemigrował za sprawą austriackich piekarzy, którzy zawieźli przepis do Francji, gdzie zajadała się nim królowa Maria Antonina, musiał więc być bardzo dobry.[11]

Na koniec warto wspomnieć o nagannym zachowaniu służby podczas biesiad, nagminnie zdarzało się wyjadanie potraw, wypijanie trunków i kradzieże sztućców oraz dworowanie ze swoich panów. Postępowanie takie gorszyło i dziwiło cudzoziemców, równocześnie źle świadczyło o wyszkoleniu i przygotowaniu służby. Podczas uczt panował bałagan i chaos. Wszędzie wałęsały się psy, którym rzucano kości i kawałki mięsa. Same potrafiły ściągać jakieś kąski ze stołu a ich szczekanie powiększało tylko zamieszanie panujące na uczcie.[12]

Obaj przytaczani pamiętnikarze dostrzegli wystawność stołu i rozmach z jakim wydawane były kolacje, bale, spotkania towarzyskie. Odnieśli się jednak z dużą rezerwą do zagadnienia obyczajowości szlacheckiej. Dostrzegli rozrzutność szlachty, jej niedbałość o obycie towarzyskie, traktowanie z góry osób, które mniej znaczyły w hierarchii społecznej. Manię tytułów, dwulicowość i brak szacunku dla osób na nią zasługujących na przykład dla osoby króla. Natomiast pewne różnice na przykład w stosunku do kobiet mogły wynikać z różnych osobistych przeżyć i sytuacji, które spotkały obu autorów. gra_w_karty_szkola_holendersa_xviii_w

Na ucztach i balach bawiono się w różny sposób. Znane były najróżniejsze gry i zabawy, najbardziej jednak lubowano się w tańcu…

Dominika Lipska


1. – Vautrin H., Obserwator w Polsce, w: Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców, opr. W. Zawadzki, t.2, Warszawa 1963, s.786.

2. – Schulz F., Podróże Inflantczyka z Rygi do Warszawy, w: Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców, opr. W. Zawadzki, t.2, Warszawa 1963, s.507.

3. – Bystroń J. S., Dzieje…, s.164-166.

4. – Rojek T., Damy, rycerze i dżinsy, Warszawa 1977, s. 225.

5. – Tamże, s.230.

6. – Obyczaje…, s.162.

7. – Vautrin H., Obserwator…, s.775.

8. – Obyczaje…, s. 163.

9. – Ziółkowska M., Skąd my to mamy?, Warszawa 1997, s. 40-44.

10. – Tamże, s.12.

11.http://goniec.com/print.php?sid=881&

12. – Obyczaje…, s.163.

(Visited 537 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz użyć tych znaczników i atrybutów HTMLa: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>