«

»

sty 21 2024

Zapomniany gigant z Domu pod Gigantami

Miał fortunę równą magnackiej. Zapomniany gigant z Domu pod Gigantami

 

Ulicę w stolicy, i to w sąsiedztwie Łazienek, wkrótce będzie miał Freddie Mercury, fenomenalny lider zespołu Queen. Sęk w tym, że Freddie ani w Warszawie nie był, ani nic nie wiadomo o jego zasługach dla kultury polskiej czy warszawskiej. Tymczasem o takim gigancie, jak Antoni Jan Strzałecki niemal nikt nie pamięta. Nikt też dotąd nie wpadł na pomysł uhonorowania go jeśli nie ulicą, to przynajmniej skwerkiem, placykiem czy choćby pamiątkową tablicą. Nawet grób rodziny Strzałeckich na Starych Powązkach niedługo się zapadnie.
Był jednym z największych darczyńców w dziejach Polski, hojniejszym od najbogatszych magnatów. Jego dzieła zna niemal każdy Polak, choć prawie nikt nie wie, jak się nazywał.

W innych krajach pewnie uczono by o nim w szkołach, miałby swoje ulice i pomniki. W Polsce jednak, której psim obowiązkiem powinno być choćby symboliczne uczczenie jego ogromnego dorobku dla naszej kultury, nadal tkwi w zawstydzającej niepamięci. Nazywał się Antoni Jan Strzałecki. No właśnie – a kto to taki?

 

„Nie ma drugiego w kraju podobnie bogatego zbioru”

 

„Szedł przede mną wysoki, kościsty, wyprostowany, trzymając drgającą świecę w ręku. Minęliśmy korytarz, salon i weszliśmy na lewo do podłużnego pokoju. Wszedłszy w głąb, stanął i raptem uniósł świecę wysoko. Doznałem olśnienia… Oczarowania! Wspaniała przeszłość nasza rozwarła się nagle przede mną. Oto krynica polskości. Wszystko, czego dowiedziałem się z historii Polski, co odtworzył Mickiewicz i Kraszewski, Sienkiewicz i Słowacki, namalował Matejko, stało przede mną dotykalne. Lśniło na tych klingach szabel, na tych hełmach, szyszakach, napierśnicach, pikach, dzidach, pistoletach. Tyle oręża broniącego niegdyś kraju i wolności” – tak ceniony przedwojenny rzeźbiarz Józef Gardecki opisywał swoje wrażenia z wizyty w domu Antoniego Jana Strzałeckiego.

„Wysoki, kościsty, wyprostowany”, jak opisywał go rzeźbiarz Józef Gardecki. Antoni Jan Strzałecki tu w polskiej zbroi łuskowej „karacenie”, którą podarował Muzeum Wojska Polskiego. Fot. Zbiory rodzinne prof. Andrzeja Strzałeckiego – Katalog Zbiorów Strzałeckich.

A kto w tym domu nie bywał – Henryk Sienkiewicz szukał w nim inspiracji dla „Potopu”, Zygmunt Gloger zbierał w nim materiały dla swej „Encyklopedii staropolskiej”, przyszły papież Pius XI (Achille Ratti) uczył się tu historii Polski, generałowie Józef Haller i Kazimierz Sosnkowski snuli z pułkownikiem Bronisławem Gembarzewskim plany stworzenia Muzeum Wojska Polskiego, malarze Wojciech Kossak i Józef Brandt robili szkice do swych obrazów, a architekt Pius Dziekoński – do projektów kościołów.

Dom to zresztą był nie byle jaki. Wzniesiony według projektu Władysława Marconiego w Alejach Ujazdowskich (obecnie nr 24) był wtedy – i nadal jest –jedną z najwspanialszych kamienic w Warszawie, znaną wszystkim pod nazwą Domu pod Gigantami.

Tu Strzałecki zgromadził olśniewającą, równą magnackim, kolekcję dzieł sztuki i pamiątek historycznych. Przede wszystkim militaria, ale też portrety królów, obrazy starych mistrzów, ale też Gierymskiego, Fałata, Wyczółkowskiego, Chełmońskiego, rysunki Matejki, porcelanę, meble i inne niezliczone precjoza.

Zanim powstało Muzeum Narodowe, a potem Muzeum Wojska Polskiego, zbiory Strzałeckiego mógł obejrzeć każdy – było to de facto pierwsze, choć jeszcze prywatne, narodowe muzeum w Warszawie, po którym właściciel sam wszystkich bardzo chętnie oprowadzał.

Strzałecki gromadził to wszystko nie dla siebie! „Kiedy próby odzyskania niepodległości siłą oręża zawiodły, cała moja energia była skierowana na ratowanie zasobów kultury i przeszłości Polski z intencją ofiarowania ich jak największej ilości narodowi” – pisał Strzałecki do Bronisława Gembarzewskiego, dyrektora tworzonego w Warszawie Muzeum Narodowego.

Ten z kolei informował władze Warszawy: „Pan Antoni Strzałecki, artysta malarz, właściciel znanego szeroko nawet poza granicami kraju zbioru rzeczy polskich, gromadzonych z wielkim znawstwem i wytrwale w ciągu lat kilkudziesięciu, jest skłonny do odstąpienia ich Muzeum Narodowemu w Warszawie. Pominąwszy kilka zbiorów magnackich, zastrzeżonych po większej części prawami ordynacji, być może, iż nie ma drugiego w kraju podobnie bogatego i dobranego. Przez ich pozyskanie Muzeum otrzyma od razu poważną podstawę w działach: broni, tkanin, porcelany, szkła, obrazów, miniatur oraz mebli.”

 

„Dar królewski jedyny w swoim rodzaju”

 

W latach 1916-1927 Muzeum Narodowe wzbogaciło się o ponad siedemset najwyższej klasy obiektów z kolekcji Strzałeckiego. Była wśród nich grupa kilkunastu portretów królewskich oraz zbiór miniatur miniaturzystów polskich lub w Polsce działających. Do tego zbiór porcelany z polskich i europejskich manufaktur, na czele z głębokim talerzem z serwisu wykonanego w wytwórni belwederskiej na polecenie Stanisława Augusta dla sułtana tureckiego. Strzałecki podarował także makaty, pasy kontuszowe, ubiory oraz bezcenne perskie kobierce, tzw. „polskie”, gdyż zdobiono je herbami polskich królów i magnatów.

Ale nikt praktycznie, poza wąskim gronem specjalistów, już dziś oczywiście nie wie, że podziwiając w Muzeum Narodowym i w Wilanowie namalowane przez wybitnego Daniela Schultza portrety królowej Marysieńki, Władysława IV czy nawet wyjątkowo cenne, bo namalowane przez Cecco del Caravaggio „Męczeństwo św. Sebastiana” ogląda skarby z kolekcji Strzałeckiego. A przecież to on podarował też polskiemu narodowi niezwykłą, zdobioną szlachetnymi kamieniami florencką szkatułę na kosztowności, która należała do królowej Marysieńki i która dziś eksponowana jest w Wilanowie.

Ale to wszystko pikuś! Choć bezcenne, dary Strzałeckiego dla Muzeum Narodowego i tak bledną wobec skarbów, którymi ten najhojniejszy z hojnych obdarował Muzeum Wojska Polskiego. Bo któż nie słyszał, nawet jeśli ma całkiem blade pojęcie na ten temat, o ikonicznej zbroi husarskiej „na koniu” z połowy XVII w.

Ta perła wśród polskich militariów, którą na wspaniałym, promującym muzeum plakacie z 1934 r. rozsławił Wojciech Kossak, stała się (i nadal jest) pierwowzorem naszych wyobrażeń o husarii – nieustannie reprodukowanym i rekonstruaowanym na obrazach, w podręcznikach czy na filmach. I to ona, jeśli nie zmienią się obecne plany, będzie szarżowała na czele husarskiej jazdy w największej i najbardziej spektakularnej sali w powstającej już na warszawskiej Cytadeli nowej siedzibie Muzeum Wojska.

„To dar królewski jedyny w swoim rodzaju”, zachwycał się w marcu 1917 roku „Tygodnik Ilustrowany” przypominając, że takiej rzadkości nie posiada żaden zbiór publiczny w Polsce.

W latach 1917-1934 Strzałecki podarował Muzeum Wojska ponad trzysta obiektów, w tym około pięćdziesięciu mieczy, rapierów i szabli, ponad pięćdziesiąt egzemplarzy broni drzewcowej i obuchowej, ponad czterdzieści sztuk broni palnej, niemal siedemdziesiąt zbroi, hełmów, tarcz i części zbroi, niemal trzydzieści rzędów, siodeł i przyborów jeździeckich oraz ponad trzydzieści orderów polskich i obcych, w tym aż 17 orderów Virtuti Militari z XIX wieku. Wśród nich są dwie bezcenne zbroje łuskowe „karaceny” z XVII w., w tym jedyna taka na świecie z naramiennikami w postaci lwich głów i unikatowym naprzemiennym układem łusk.

Był też XV-wieczny miecz ceremonialny z czasów pierwszych Jagiellonów, znaleziony ponoć w podziemiach katedry w Sandomierzu. Niestety, ten klejnot polskiej historii, z jelcem (osłoną dłoni) ozdobionym romańską figurą ukrzyżowanego Chrystusa został w czasie wojny zrabowany przez Niemców i ślad po nim zaginął.

To de facto dzięki darom Strzałeckiego można było w 1922 roku wyodrębnić Muzeum Wojska z Muzeum Narodowego, a pierwsza wystawa była oczywiście niemal w całości z nich złożona. Strzałecki był przy tym członkiem pierwszego Komitetu Nadzorczego muzeum, na którego czele stał gen. Haller. Tyko, że nikt już o tym nie pamięta.

Muzeum Wojska Polskiego dotąd nie zdobyło się nawet na wydanie choćby broszurki o Strzałeckim, nie mówiąc już o jakiejś tablicy pamiątkowej czy choćby nadaniu jednej z sal jego imienia. Podobnie Muzeum Narodowe, w którego labiryncie wisi gdzieś tylko portret Strzałeckiego – i tak podarowany muzeum przez jego syna, Zygmunta.

Co gorsza, ta szokująca wręcz niepamięć wobec zasług Strzałeckiego rozciąga się znacznie dalej. Ot choćby w przypadku niezwykle zasłużonego dla kultury polskiej Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości, którego jednym z założycieli był w 1906 r. właśnie Strzałecki – obok Zygmunta Glogera, Władysława Marconiego, Piusa Dziekońskiego czy Władysława Tatarkiewicza.

Już do roku 1914 staraniem Towarzystwa objęto działaniami konserwatorskimi 365 najcenniejszych obiektów architektury (w tym 56 w Warszawie) w ponad dwustu miejscowościach. Towarzystwo wypracowało też nowe zasady konserwacji zabytków i organizowało, wówczas niezwykle popularne wystawy rożnych dzieł sztuki i rzemiosła. Ale w wydanej w 2006 r. monografii z okazji stulecia Towarzystwa o Strzałeckim nie ma ani słowa! Choć to właśnie on przeprowadzał konserwację większości zabytków i to z jego zbiorów pochodziły eksponaty na większość wystaw.

„Pieśń o zburzeniu Jerozolimy” pędzla Wandalina Strzałeckiego, brata Antoniego Jana, wisi tuż obok matejkowskiego „Hołdu pruskiego” w krakowskich Sukiennicach. Fot. Muzeum Narodowe w Krakowie.

A nie ma przecież chyba Polaka, który nie wiedziałby o Sali Pompejańskiej w Belwederze czy nie był w Kaplicy Matki Bożej w Częstochowie, nie podziwiał pałacu w Wilanowie czy wnętrz warszawskich kościołów św. Anny lub Wizytek, a może kieleckiej katedry. Tak, wszystkie te tak ważne dla polskiej historii i kultury miejsca, a oprócz nich jeszcze wiele, wiele innych, mają bezpośredni związek ze Strzałeckim i jego rodziną, choć bardzo niewielu zdaje sobie z tego sprawę.

Zresztą, jakim cudem jakiś tam Strzałecki mógł się dorobić aż tak gigantycznej fortuny, żeby obdarowywać muzea skarbami, a na dodatek niemal w każdym pałacu i kościele w Polsce zostawić swój ślad?

 

Pracownia Antoniego starszego…

 

Nikt jeszcze nie napisał książki o historii i dorobku rodu Strzałeckich herbu Oksza, bo gdyby napisał, to dowiedzielibyśmy się, że Antoni Jan Strzałecki (1844-1934) miał ojca Antoniego. Ów Antoni senior został w młodości ściągnięty do Warszawy przez swego starszego brata Józefa Justyna, który nie dość, że był pijarem, to także wykładowcą i rektorem słynnego Collegium Nobilium, szkoły dla synów magnackich i bogatej szlachty, w której uczono również rysunku.

I tak Antoni senior został malarzem, a za żonę wziął sobie Marię z wielkiej artystycznej rodziny malarzy i rzeźbiarzy Godeckich. Antoni senior i Maria założyli w Warszawie firmę dekoratorsko-konserwatorską, która wyspecjalizowała się w zdobieniu wnętrz sakralnych, pałacowych i reprezentacyjnych obrazami, polichromiami i plafonami. Do firmy dołączyli później trzej z czterech ich synów – Antoni Jan, Jan Michał i Wandalin, którzy też zostali wykształceni na malarzy.

Antoni Jan (1844-1934) najpierw studiował w Warszawie malarstwo sztalugowe, a potem we Francji, Austrii i Włoszech malarstwo dekoracyjne. Jan Michał (1838-1919) studiował na akademiach sztuk pięknych w Warszawie, Rzymie i Monachium. Natomiast Wandalin (1855-1914) najpierw uczył się w Warszawskiej Szkole Rysunkowej u Wojciecha Gersona, a potem studiował w Petersburgu i Monachium.

Jego twórczość niezwykle cenił Henryk Sienkiewicz. W jednej z recenzji dla „Słowa” Sienkiewicz stawiał na równi namalowany przez Wandalina obraz „Sobieski pod Wiedniem” z wystawianymi akurat jednocześnie w warszawskiej Zachęcie „Stańczykiem” Matejki i dwoma dziełami Stanisława Witkiewicza. Dziś zresztą, inny obraz zapomnianego mocno Wandalina, „Pieśń o zburzeniu Jerozolimy” wisi tuż obok matejkowskiego „Hołdu pruskiego” w krakowskich Sukiennicach, a inny jego obraz, „Skrzypek” jest jednym z najczęściej reprodukowanych dzieł ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie.

 

… i przedsiębiorstwo Antoniego młodszego

 

Po przejęciu od ojca firmy dekoratorsko-konserwatorskiej Antoni Jan Strzałecki z braćmi szybko przekształcili ją w ogromne, największe w Królestwie Polskim tego typu przedsiębiorstwo zatrudniające kilkuset pracowników. Odnawiano i dekorowano należące wówczas do carskich władz lub magnatów pałace: od Zamku Królewskiego, Łazienek, Wilanowa i Belwederu po rezydencje na Kresach.

Dziełem Antoniego Jana jest, np. Sala Pompejańska w Belwederze. Tę najbardziej reprezentacyjną salę Belwederu zaprojektował i ozdobił Strzałecki malowidłami wzorowanymi na freskach odkrywanych wówczas w Pompejach, gdzie specjalnie pojechał, żeby je szkicować.

To w niej przyjmował później gości Józef Piłsudski (tu też była wystawiona trumna z jego ciałem), w niej także Edward Gierek przyjmował po raz pierwszy papieża Jana Pawła II w 1979 r. Nie było praktycznie głowy państwa, monarchy czy innego zagranicznego dygnitarza odwiedzającego Polskę, który nie byłby przyjmowany w tej zachwycającej sali – ale kto pamięta o Strzałeckim?

Inne, dziś równie anonimowe, wielkie dzieło braci Strzałeckich to przecież wykonana w 1882 r. dekoracja malarska Kaplicy Matki Bożej na Jasnej Górze. W Wilanowie z kolei Strzałeccy stworzyli dekorację malarską, choć dziś już nie zachowaną, Pokoi Chińskich oraz zachowane jeszcze na szczęście polichromie w galerii południowej pałacu.

W czasie ostatniej wojny znaczna część malarskiego dorobku Strzałeckich uległa bezpowrotnemu zniszczeniu, w tym zdobiące wielką salę koncertową warszawskiej Filharmonii Narodowej spektakularne plafony – Alegoria dźwięku, Alegoria tańca i Dwór Apollina.

Ten sam okrutny los spotkał też większość dekoracji malarskich Strzałeckich w kościołach, a praktycznie nie było znaczącego kościoła w Królestwie Polskim, który nie zostałby poddany renowacji czy ozdabianiu przez tych braci.

Ze szczęśliwie ocalałych do dziś podziwiać można dekoracje malarskie Strzałeckich w katedrze kieleckiej, w warszawskich kościołach św. Floriana, św. Anny, Wizytek czy Wszystkich Świętych. Całkiem niedawno poddano renowacji i częściowo nawet odtworzono przepiękne polichromie Strzałeckich w kościele św. Augustyna na warszawskim Muranowie, który w czasie wojny cudem ocalał na terenie zrównanego z ziemią getta tylko dlatego, że Niemcy mieli na jego wieży punkt obserwacyjny.

Lista obiektów, w których bracia Strzałeccy przeprowadzali renowacje lub ozdabiali je freskami, plafonami czy obrazami jest imponująca – liczy ponad tysiąc pozycji.

Ale nie mniejsze znaczenie ma fakt, że przy okazji tych renowacji i prac dekoratorskich Antoni Jan starał się ratować wszystko, co w jakikolwiek sposób symbolizowało polską historię i kulturę. Od warszawskiego Zamku Królewskiego po sandomierska katedrę, w magnackich pałacach i szlacheckich dworach, które na przełomie XIX i XX wieku przeważnie popadały w ruinę i były dewastowane przez zaborców, Strzałecki zbierał te bezcenne „szczątki” – potłuczone kolumny, portale, gzymsy, frezy, armaty, dzwony, sztukaterie, rzeźby, tkaniny, szkła, itp.

Gdy, na przykład, po powstaniu styczniowym Rosjanie „remontowali” Zamek Królewski, na stercie śmieci wylądowały płyty z imionami królów polskich z Gabinetu Marmurowego, kominkowe płyty żeliwne z herbami królewskimi, rzeźbione konsole. Strzałecki ratował z tego, co mógł i gromadził w swym domu dla potomności. A im większa była zaborcza fala gnębienia polskości i niszczenia wszystkiego, co polskie, tym większa była patriotyczna determinacja Strzałeckiego, by nie tylko ratować, ale też skupować przedmioty wartościowe i ważne dla historii Polski: obrazy, ceramikę, srebra, brązy.

Wielu przy tym z zamawiających remonty magnatów, biskupów, arystokratów płaciło Strzałeckim właśnie obrazami, militariami, porcelaną, kosztownościami – bo o żywą gotówkę było wówczas już bardzo trudno.

Antoni Strzałecki (siedzi z przodu przy stole, trzeci z prawej w gronie kolegów powstańców styczniowych) do śmierci przychodził na patriotyczne uroczystości w powstańczym mundurze. Fot. NAC

Tak powstała kolekcja i fortuna, dzięki której Strzałecki mógł sobie pozwolić na wybudowanie monumentalnego Domu pod Gigantami, a wcześniej przepięknej willi we włoskim stylu przy ulicy Topiel, która w 1939 r. została zbombardowana przez Niemców.

Antoni Jan, weteran powstania styczniowego, który do śmierci przychodził na rocznice powstania oraz inne patriotyczne uroczystości w powstańczym mundurze (czym wzbudzał niemałą sensację), oddawał całą swą rentę wdowom po powstańcach, a zarabiane przez firmę dekoratorsko-konserwatorską pieniądze przeznaczał w dużej mierze na dokupywanie kolejnych obiektów do kolekcji.

Niestety, po pierwszej wojnie światowej, która wpędziła Polskę w ogromną biedę, strumień zamówień dla firmy Strzałeckich wysechł. Zygmunt, najstarszy syn Antoniego Jana, który też był wykształconym w Paryżu malarzem i konserwatorem, jeszcze wprawdzie odnawiał i dekorował pałace w Jabłonnie, Natolinie, Spale czy Białowieży, ale ich właścicieli stać już było tylko na symboliczne zapłaty.

Równie nierentowne były prowadzone przez firmę Strzałeckich prace renowacyjne na Zamku Królewskim, w Łazienkach czy Belwederze. W końcu w połowie lat 20. przedsiębiorstwo trzeba było zamknąć.

 

Upadek wielkiej fortuny

 

Mieszkania w Domu pod Gigantami, który na przekór zaborcom Strzałecki ozdobił medalionami z podobiznami Matejki i Chopina, stopniowo sprzedawano.

Nie wpłynęło to jednak na patriotycznego ducha Antoniego Jana, a potem Zygmunta, którzy dopóki mogli ofiarowywali Muzeum Narodowemu i Muzeum Wojska Polskiego bezcenne eksponaty za darmo, a dopiero gdy sami już z trudem wiązali koniec z końcem, zaczęli je tym muzeum sprzedawać – choć i tak za bardzo symboliczne kwoty.

Po wojnie Dom pod Gigantami został zabrany przez państwo, willa przy Topiel już nie istniała, a Zygmunt Strzałecki, który w czasie wojny musiał uciekać przed własowcami, zmarł w 1946 r. niemal w nędzy.

Jego syn, Tomasz, który jeszcze przed wojną został dyplomatą, do połowy lat 70. musiał przebywać na emigracji. Ale już drugi syn Zygmunta, Janusz Strzałecki (1902-1983), absolwent krakowskiej ASP, mógł przynajmniej częściowo kontynuować wspaniałą patriotyczną i artystyczną tradycję rodu.

Od końca lat 20. mieszkania w Domu pod Gigantami stopniowo sprzedawano. Fot. Adrian Grycuk – Praca własna, CC BY-SA 3.0 pl, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=47807033

To on był de facto twórca i pierwszym rektorem powstałej już w 1945 r. Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych w Gdańsku, przekształconej później w Akademię Sztuk Pięknych. Potem, już jako profesor warszawskiej ASP uczył malarstwa sztalugowego.

Wprawdzie jego kapistyczne obrazy nie są dziś zbyt wysoko cenione, ale to jemu właśnie odbudowany Zamek Królewski w Warszawie zawdzięcza rekonstrukcję niezrównanego plafonu Bacciarellego w Pokoju Audiencjonalnym Starym, który przedstawia rozkwit sztuk, nauk, rolnictwa i handlu pod panowaniem Stanisława Augusta. Ten pięciometrowej średnicy plafon nie sposób przegapić, a po dokładniejszym przyjrzeniu mu się dostrzeżemy na nim postać Turka w niebieskim turbanie ujarzmiającego wielbłąda. Turek ten zaś ma rysy … Lecha Wałęsy.

Posługując się czarno-biało fotografią przywódcy Solidarności Strzałecki domalował bowiem jego zakamuflowany portret na plafonie latem 1982 r. jako swoiste signum temporis – znak czasu i zarazem prywatny protest przeciwko internowaniu Wałęsy. Nietrudno sobie wyobrazić, jakie konsekwencje groziłyby prof. Januszowi Strzałeckiemu, gdyby dowiedziały się o tym komunistyczne władze.

Ale jemu nigdy nie brakowało odwagi – któż bowiem pamięta, że to on i jego żona Jadwiga byli jednymi z pierwszych Polaków uhonorowanych Medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata za ukrywanie w czasie wojny żydowskich dzieci w sierocińcach na warszawskiej Sadybie i w Poroninie.

Kontynuatorem konserwatorskiej tradycji Strzałeckich był też stryjeczny brat Janusza, Izydor Strzałecki (1899-1974), który przed wojną pracował w rodzinnej firmie, a po wojnie trudnił się rekonstrukcją i odbudową dachów wielu warszawskich kościołów i pałaców. On też wykonał montaż jedenastu 30-metrowych masztów Pomnika Zwycięstwa Grunwaldzkiego.

 

Mniej ceniony niż Pavarotti i Indira Ghandi

Aż trudno uwierzyć, że o Strzałeckich, a zwłaszcza o Antonim Janie, nasza Polska jakoś nie kwapi się pamiętać, choć jego biografia, patriotyzm, czyny i dorobek nadawałyby splendoru każdemu szkolnemu podręcznikowi. W zasadzie tylko dzięki rozproszonym w internecie i paru specjalistycznych książkach wzmiankom można się cokolwiek dowiedzieć o tym wybitnym Polaku, ale w Warszawie, tak hojnie przez niego obdarowanej, nikt dotąd nie wpadł na pomysł uhonorowania go jeśli nie ulicą, to przynajmniej skwerkiem, rondem, placykiem, popiersiem czy pamiątkową tablicą.

„Portret Antoniego Jana Strzałeckiego” pędzla Zygmunta Strzałeckiego. Fot. Muzeum Narodowe w Warszawie/ Krzysztof Wilczyński/Ligier Studio

Co tym smutniejsze, że oto swą ulicę w stolicy i to w sąsiedztwie Łazienek wkrótce będzie miał Freddie Mercury, fenomenalny lider zespołu Queen. Tyle tylko, że Freddie ani w Warszawie nie był, ani nic nie wiadomo o jakichkolwiek jego zasługach dla polskiej czy warszawskiej kultury. Podobnie jak wielu innych „zasłużonych” dla Warszawy patronów jej ulic jak: Indira Gandhi, Luciano Pavarotti, itp.

Tymczasem piaskowcowy grób rodziny Strzałeckich na Starych Powązkach (kwatera C – 6/14,15,16,17) niedługo się zapadnie, bo konserwator zabytków nawet nie odpowiada na pisma rodziny z prośbami o zgodę na jego odnowienie własnym sumptem.

Nie wiadomo też, kiedy ukaże się przygotowany przez prof. Andrzeja Strzałeckiego, prawnuka Antoniego Jana, książka „Artystyczne zbiory Strzałeckich”, którą zaczął przygotowywać jeszcze jego ojciec Tomasz Strzałecki i w której udało się dokładnie skatalogować ponad pół tysiąca obiektów ofiarowanych przez Antoniego Jana warszawskiemu Muzeum Narodowemu i Muzeum Wojska Polskiego. Nie znalazł się dotąd bowiem żaden państwowy sponsor gotów choćby symbolicznie wesprzeć wydanie tej książki.

Niestety, zajęty za życia szlachetną, patriotyczną działalnością Antoni Jan Strzałecki zupełnie nie potrafił się promować, a teraz kudy mu konkurować z Freddiem Mercurym.

 

– Krzysztof Darewicz,
dziennikarz i publicysta; był wieloletnim korespondentem PAP i „Rzeczpospolitej” w Chinach, Korei Północnej i USA.

 

Źródło: Tygodnik TVP

(Visited 30 times, 1 visits today)

1 ping

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz użyć tych znaczników i atrybutów HTMLa: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>